PIERWSZA PUBLIKACJA O HISTORII KAPLICY
WIELGOLESKIEJ
NAPISANA PRZEZ KS. S.ANTOSIEWICZA
Ks.S.Antosiewicz, proboszcz parafii Latowicz w latach 1923-1936, interesował
się nie tylko historią Latowicza ale całej naszej parafii. Swoją uwagę poza
Latowiczem skupił najpierw na Wielgolesie, gdzie na pustkowiu, pośród lasu
znajdowało się miejsce zjawienia Matki Boskiej, otaczane przez miejscowych
wielką czcią. Były ustawione tam wówczas jedynie trzy krzyże, obraz Matki
Boskiej powieszony na pobliskim drzewie i małe źródełko wypływające spod
korzeni tego drzewa. O licznych cudach i uzdrowieniach, jakie wiązały się z
"Miejscem Zjawienia", krążyły różne opowieści i legendy, które opiszemy
dokładniej w kolejnym numerze Zeszytów Latowicza. Co roku podążały tu całe
rzesze pielgrzymów. Jeszcze w okresie przedwojennym, wybudowano tu kaplicę,
w której umieszczono obraz Matki Boskiej i drzewo, wskazywane przez
celujących wiekiem mieszkańców Wielgolasu, na którym Matka Boska miała się
im ukazywać. Aby ugruntować wiedzę o historii tego miejsca Ks.Antosiewicz
napisał i wydał w 1934r. nakładem 1000 egzemplarzy książeczkę o Kaplicy
Wielgoleskiej. Opisał w tej broszurze "Cud Wielgoleski" historię budowy
kaplicy w Wielgolesie oraz powstania tam parafii. Publikację tę można uznać
za dokument opisujący początki parafii Wielgolas. Dziś w Wielgolesie
znajduje się Sanktuarium ku czci Matki Bożej.
Mieszkańcy
Wielgolasu i okolic przy zadaszeniu wokół Sosny Zjawienia.
lata
30-te XXw.
Przeczytaj całość:
Czcicielom Matki Bożej
Roku Dwudziestopięciolecia Mego Kapłaństwa
Tę skromną pamiątkę oddaję
Ksiądz Stefan Antosiewicz
Proboszcz Parafji Latowicz
Roku Pańskiego 1934
w dniu poświęcenia Kaplicy w Wielgolesie
Niniejszem
oświadczam, jako Kapłan mego Kościoła Rzymsko-Katolickiego, podległy prawu
Kanonicznemu, iż wszystko, co tu podaję drukiem do wiadomości czytelnika,
mianowicie, o początkach i rozwoju kultu Matki Boskiej w Wielgolesie
Mazowieckim, i o budowie kaplicy na tem miejscu, wiadomem jest prawowitej
mojej Władzy Kościelnej, Archidjecezjalnej Warszawskiej.
Nie przypisuję objawieniom Najświętszej Marji Panny tutaj większej
powagi, nad, tak zwaną w prawie, prywatną, - i nie pouczam swoich parafjan
inaczej, -( jako też wszystkich, którzy te słowa czytać będą); pozostając
zawsze gotowym przyjąć decyzję i wolę mojego Kościoła Rządząco-Nauczającego.
Ksiądz Stefan
Antosiewicz
Warszawa, d. 6 sierpnia 1934 r.
KAPLICA WIELGOLESKA
Gdy w roku 1923, a pierwszym mego pasterzowania w parafji Latowicz,
powracałem od chorego przez las majątku Wielgolas, od strony wsi Budki
Wielgoleskie, zwróciłem uwagę na trzy krzyże obok siebie stojące w lesie tuż
przy drodze; zapytałem więc wiozącego mnie parafjanina "co to za miejsce w
lesie, aż z trzema krzyżami", w odpowiedzi usłyszałem, - "a to miejsce
Zjawienia", - oczywiście nie zrozumiałem odpowiedzi, byłem nowym
proboszczem, ciekawym wszelkich szczegółów w parafji; pytam więc "jakiego
Zjawienia", tymczasem poleciłem zatrzymać konie zsiadłem z wozu i zbliżyłem
się do miejsca z krzyżami. Rzeczywiście trzy krzyże, dwa stare, trzeci nowy,
obok sosna z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej w ubogich ramkach roboty
swojskiej, amatora ze wsi; zauważyłem, że obraz ten otoczony pamięcią, bo i
korale i kwiaty ozdabiały obraz święty; obok źródło z wodą w starej karpinie
sosnowej; całe to miejsce zrobiło na mnie dziwne wrażenie, które trudno mi
opisać. Wróciłem do wozu nieco podniecony i pytam dalej "co tu za Zjawienie
było", - dowiedziałem się w odpowiedzi, że tu miała się objawić kiedyś,
Matka Boska, ale zdziwiłem się nie mniej, gdy usłyszałem w dalszem
opowiadaniu, że gdy ludzie nie chcieli uznać tego cudu "uszła", dotknął mnie
niemile wyraz ten "uszła", który słyszałem niejednokrotnie od ludzi później;
- skoro miejsce to należy do uprzywilejowanych przez Najświętszą Matkę, nie
opuściłaby go na pewno, przekonanie to, że "uszła" powtarzano mi często, gdy
na temat "Zjawienia" rozmawiałem z okolicznemi mieszkańcami kiedykolwiek.
Tak przeszło
lat kilka, ilekroć razy przyjeżdżałem około tego miejsca, zwracałem swój
wzrok w tę stronę, a zawsze mi jakąś wiadomość podawano o przeszłości
miejsca, często wiadomości ozdobione cudownością, wszystkie jednak tchnące
wiarą, historii zaś Matki Boskiej nikt nie pamięta i nie zna. Słyszałem od
najstarszych ludzi, że od lat niepamiętnych, zawsze wisiał na sośnie.
Na Wielkanoc po Rezurekcji, jak również w drugi dzień Zielonych Świąt,
dowiedziałem się, że tu zgromadzają się pobożni, w tradycji po ojcach
swoich, i ja więc w roku 1930, ponieważ miałem zwyczaj jeździć na wsie w
maju po nieszporach, by przy kaplicach przydrożnych śpiewać z ludem litanję
do Matki Boskiej, zakańczaną nauką - ogłosiłem, że przyjadę na litanję przy
krzyżach w lesie Wielgoleskim. Ludzi zastałem w lesie bardzo dużo, byłem
zadowolony z tak licznego zgromadzenia. Pamiętam, że po Nabożeństwie majowem,
ktoś jeden, drugi odezwał się do mnie "jakby to dobrze było, aby wystawić tu
kapliczkę,"-a no dobrze, zobaczymy. "A ja bym ofiarował tysiąc cegły, a ja
bym przyszedł do roboty, ja chętnie ofiaruję kamienia i piasku do budowy", -
dobrze, zobaczymy, odpowiadałem.
Tak przeszedł
rok 1930-ty.
W roku 1931 dnia 14 maja ogłosiłem z ambony, że przyjadę do lasu na
litanję z Księdzem Wikarjuszem. - Pamiętam, że jadąc przez wieś Wielgolas,
spotykałem na szosie grupki ludzi dążących do lasu, zwróciłem się do Ks.
Wikarjusza "ciekawy jestem czy w tym roku będzie więcej ludzi, jak w
ubiegłym; - w ubiegłym roku mogło być na litanji 200 - 250 osób,
zobaczymy".-
Wjeżdżamy do lasu, a tu przed nami mrowie ludzi, na rzut oka około dwóch
tysięcy, pieśni marjańskie rozbrzmiewają, w lesie oczekują naszego przyjazdu
wszyscy. Nie zapomnę nigdy tego, co było moim udziałem i jakiego doznałem
wrażenia, opisać tego nie potrafję. Ubraliśmy się w komże, zaintonowałem
litanję do Matki Bożej; śpiewano gorąco, sercem, słońce, zieleń, las, cała
natura majowa, wtórowały, modliły się z nami, w głowie mojej snuły się różne
myśli, ale bynajmiej nie o budowie kaplicy, pragnąłem na tle przepięknej
natury jak najgodniej uczcić Matkę Bożą z ludźmi i wygłosić kazanie.
Skończono litanję i "Pod Twoją Obronę", wszedłem na wybudowane dla mnie
wzniesienie do kazania i zacząłem mówić - mówiłem kazanie o Matce Boskiej,
co i jak nie pamiętam, nie wiem skąd mi powstała myśl wybudowania kaplicy
nie kiedyś, ale niezwłocznie; zdaję sobie sprawę, że narzuciłem prośbę moją
zaofiarowania lasu pod kaplicę, obecnym w tej chwili właścicielom majątku
Wielgolas, p.p. Wyleżyńskim, stwierdzić mogę, że schodząc ze wzniesienia, na
którem mówiłem kazanie, miałem już przy ogólnym podnieceniu zebranych,
komitet budowy,-zaofiarowywujących swą pracę bezinteresowną, majstrów p.
Stanisława Ptasińskiego, murarza, cieślę Cyjaka, oraz ofiarodawców
niezbędnych materjałów do budowy. Pierwsza składka od ludzi
nieprzygotowanych, jaka wpłynęła dnia tego stanowiła zł.105, oraz zł.300
zaofiarowane przez Rządcę majątku Wielgolas, p. Józefa Bieńkowskiego.
Był to więc
pierwszy brzask, ale rzeczywisty tego przedsięwzięcia, o jakiem nie
myślałem, jadąc do Wielgolasu na litanję.
Zamierzałem
wybudować małą leśną kapliczkę, pragnąłem w następstwie postarać się u Władz
Duchownych o zezwolenie odprawiania w niej raz na rok, Mszy świętej, w
miesiącu maju.
Pamiętam dzień 29 czerwca, święto Apostołów Św.Piotra i Pawła. Ogłosiłem
w dniu tym poświęcenie fundamentu pod kapliczkę, wyruszyła duża pielgrzymka
z Latowicza, na tej uroczystości zastałem rzesze ludzi. W dniu tym ta
rzesza, którą nazwałem mrowiem w dniu 14 maja, już mnie nie dziwiła, bo
uważałem, że ludu dużo być musi, zbudowanie bowiem kapliczki, było ogólnem
żywiołowem pragnieniem. Przy poświęceniu fundamentu zaniepokoiłem się.
Zamiar mój wybudowania skromnej kaplicy leśnej spotkał na drodze przeszkodę
ze strony ludzi, którzy za wszelką cenę pragnęli kaplicy dużej, ja zaś
wyczuwałem trudności formalne i materjalne, mając na względzie "kryzys
gospodarczy w kraju", zgodzić się jednak musiałem pod naciskiem różnych
zaofiarowywanych świadczeń.
Ustąpiłem, jednak nie uważałem jeszcze za konieczne zwracać się o
zezwolenie do Władz, była to bowiem jeszcze mała kaplica należąca do rzędu
tych, jakie powstają tu i ówdzie, jak na przykład przy szosie Latowickiej,
na skraju wsi Wielgolas. Wyjechałem na odpoczynek trzy-tygodniowy w lipcu,
po powrocie jednem z pierwszych pragnień moich, było odmówienie różańca w
lesie na fundamentach kaplicy Matki Boskiej, a więc różaniec ogłosiłem na
dzień 2 sierpnia.
Ludu zastałem parę tysięcy, każdy z butelką po wodę z Wielgoleskiego
źródła, sprowadzającego łaski. Zaniepokojony byłem poważnie, gdym zobaczył
co się stało podczas mojej nieobecności, - rozmiary kapliczki wyrosły do
rozmiarów dużej kaplicy i wtedy to byłem zmuszony poprosić o zezwolenie na
budowę Jego Eminencję Księdza Kardynała Aleksandra Kakowskiego i zakrzątnąć
się koło planów, opracowanych przez architekta powiatowego w
Mińsku-Mazowieckim, p. Inż. Sławińskiego.
Niezwłocznie
stanąć musiałem na wezwanie do Kurji Arcybiskupiej, a przyznam się, że z
pewnym niepokojem, zawiniłem, ale nie zawiniłem. Walczyć z żywiołową wiarą
ludu i jego wolą, powstrzymać zapał, raczej ogień gasić formalnościami nie
miałem odwagi, wreszcie spotkałem się z Najdostojniejszym Arcypasterzem Jego
Eminencją, Księdzem Kardynałem, i odczułem Jego najlepsze dla mnie serce.
Stojąc na punkcie prawnym zażądał, Jego Eminencja, bym się postarał o akt
hipoteczny ziemi pod kaplicę, nie dając zezwolenia na budowę dopóki nie
będzie tytułu własności kościelnej, nie przypuszczał Jego Eminencja, że
wiara ludu podniosła mury kaplicy już w górę gdym pokornie przyznał się, że
już budowa w pełni, pamiętam Jego słowa powiedziane do mnie "to gorzej",
parokrotnie potwierdzając swoje polecenie sporządzenia aktu hipotecznego.
-Wróciłem do Latowicza, a jadąc do domu wstąpiłem do Wielgoleskiego lasu do
kaplicy, zastałem p. majstra Ptasińskiego z synem Tadeuszem budujących i
gromadę ludzi ochoczo pracujących, ze smutkiem zakomunikowałem polecenie
Jego Eminencji i zastanowiliśmy się nad całą sprawą, - "a no wyrobię, co mam
materjału, żeby się nie zniszczył i zatrzymam robotę".
Zajechałem po drodze do gościnnego dworu Wielgoleskiego W. W. Państwa
Wyleżyńskich, zakomunikowałem im polecenie i spotkałem się z przychylną Ich
odpowiedzią i obietnicą, że wszystko przeprowadzą formalnie, jak potrzeba.
Na dzień 13 września ogłoszony był różaniec w Wielgolesie, kto był wówczas,
stwierdzić może czego był świadkiem, obliczają przybyłych na 5 - 6 tysięcy
ludzi. Kompanje z różnych okolic, z Podlasia, z Garwolińskiego i z
sąsiednich powiatów.
Gdy
przyjechałem do fundamentów kaplicy, miałem wrażenie, że jestem nie na
odpuście, nie przy kościele, ale w miejscowości, dokąd ludzie przychodzą w
wielkiej potrzebie. Poza cichą modlitwą i śpiewem, głośne prośby i łkania
błagały Matkę Boską o różne łaski. Zmówiliśmy różaniec, odśpiewano litanję,
"Pod Twoją Obronę" wygłosiłem kazanie, pytałem ludzi z dalekich okolic, czy
nie żałują zachodów, wysiłków w uciążliwej drodze, pielgrzymce, po kilka i
kilkanaście mil od domów i zagród swoich do tego lasu, w odpowiedziach
otrzymywałem pełne radości przyznawania się, uzyskiwania ukojenia, spokoju i
różnych łask.
Przeszła
piękna uroczystość w lesie, - budowę kaplicy przerwano wyrobiono pozostały
materjał, by nie uległ zniszczeniu przez zimę, - czekano wiosny i
sporządzenia aktu hipotecznego, który wymagał wiele formalności ze względu
na teren placu w lesie, w środku majątku. Czekałem i ja z tygodnia na
tydzień bym mógł otrzymać upragniony dowód, by pchnąć, pracę budowy kaplicy,
i pieniędzy zbierać nie było wolno na budowę bez zezwolenia Kuji
Arcybiskupiej.
Dzień 9 sierpnia 1932 roku był przełamaniem oczekiwanem, sporządzono akt
hipoteczny darowizny u rejenta w Warszawie, otrzymano pod kaplicę 2040 mtr.2
Mając akt w ręku otrzymałem zezwolenie na budowę i zbieranie ofiar, jak
również zatwierdzenie planów kaplicy przez Komisję Architektoniczną Kurialną
i Władze Wojewódzkie i wobec czego przystąpiono do budowy kaplicy. Robota
posuwała się szybko, ochoty nie brakło wśród majstrów i robotników, minął
wrzesień, październik, nabożeństwo do Matki Boskiej wzrastało, wody dla
rzeszy pątników w pogłębionej studni nie wystarczało, ale szła też i zima
postępując naprzód, o pokryciu dachu na zimę myśleć jeszcze nie było można,
trzeba było zabezpieczyć robotę od zniszczenia słomą.
W roku 1933 otrzymałem zezwolenie na odprawianie Mszy Świętej raz w
miesiącu na tarasie budującej się kaplicy. Rok bardzo ciężki w kraju, lato
dżdżyste, mimo wzrastania liczby przybywających nie pozwoliły na dokończenie
budowy, długów zaciągnąć zaś nie było wolno, nie mając na to pokrycia,
budowa bowiem kaplicy od początku oparta na dobrowolnych ofiarach, a nie na
uchwale. Robotę z zewnątrz wykończono, kaplicę pokryto dachem. O tem co
przeżywali obecni podczas pierwszej i następnych ofiar Mszy Świętej,
odprawianych na tarasie frontonu kaplicy i o różnych łaskach otrzymywanych
za pośrednictwem Matki Bożej, niech mówią ci, co ich doznawali, ja zebrałem
dotychczas wiele podziękowań i zaświadczeń łask otrzymanych, które
przechowuję i okażę gdy zajdzie tego potrzeba.
Zainteresowanie sprawą kaplicy stale wzrasta:
Rok 1934 był szczęśliwym okresem zakończenia tego serdecznego
przedsięwzięcia ku czci Najświętszej Marji Panny, tak dla czcicieli Matki
Bożej w Wielgolesie, jak i miejscowego Księdza Proboszcza.
Kaplica została w budowie swojej wykończona, nosi na sobie wszystkie
cechy naszych pięknych kościołów na Pomorzu, z ładną wysoką swoją wieżyczką
i tarasem na frontonie kościoła, gdzie zbudowano ołtarz dla odprawiania na
niej Bezkrwawej Ofiary Mszy Świętej.
Dzwon wśród pięknej natury i zieleni lasu wzywa czcicieli Tej, która jest
pośredniczką u Syna swojego, Pocieszycielką w smutkach naszych i Matką
łaskawą na różne nasze niedole ciała i duszy, by przybywali do Niej wszyscy,
którzy płaczą na tej ziemi z wiarą, dziecięcą miłością, a Ona, Matka
Łaskawa, łzy im otrze."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz